Jadąc w stronę Bułgarii (wtedy palcem po mapie jedynie) znalazłam miejsce, które wydało mi się interesujące. To niewielka wieś Costinesti, która jest położona na rumuńskim wybrzeżu Morza Czarnego. Mieliśmy prawie po drodze, więc postanowiliśmy się tam zatrzymać na kawę. W sumie miejscowość, jak wiele innych, ale tym, co odróżnia ją od pozostałych jest atrakcja, której próżno szukać w innych nadmorskich kurortach. I nie mam tu na myśli plaż dla naturystów, których w pobliżu jest kilka a które to przyciągają ciekawskich w swoje pobliże. Tym, co nas skusiło do odwiedzenia tego miejsca jest wrak statku.
To tutaj, płynąc do Konstancy w 1968 r. osiadła na mieliźnie Evangelia. Jedni mówią, że przyczyną tego stanu rzeczy była gęsta mgła, która w znacznym stopniu ograniczyła widoczność. Inni wspominają o celowym wprowadzeniu frachtowca na płytkie wody, celem wyłudzenia ubezpieczenia. A miał to być gruby hajs. Jak było naprawdę? Nie wiem, choć się domyślam. ;)
Evangelia pływała pod grecką banderą a jej właścicielem był nie kto inny jak Arystoteles Onassis. Tak, tak... z TYCH Onassisów. I ów magnat transportowy uznał, że nie będzie wyciągał statku z mielizny. Ponoć koszty takiej operacji znacznie przewyższyłyby wartość statku. Zostawił więc tę nieszczęsną Evangelię stojącą niecałe 200 metrów od plaży, skąd jest doskonale widoczna. A jeśli ktoś nie dowidzi z tej odległości, może podpłynąć bliżej. Bo wrak stał się nie tylko okoliczną atrakcją. Jest również źródłem dochodu dla co bardziej przedsiębiorczych. Można podpłynąć łódką czy kajakiem. Niektórzy nawet nurkują w pobliżu. Dla każdego coś fajnego.
My przycupnęliśmy tylko na plaży, żeby napić się kawy z widokiem na coś fajnego. Nie było to takie proste, bo wiało jak diabli i zdmuchiwało nam ogień. Ale jak się chce, to znajdzie się sposób, więc może późno, ale w końcu udało nam się wlać w siebie trochę kofeiny. I tak pobudzeni pojechaliśmy dalej, by jeszcze tego samego dnia przekroczyć granicę z Bułgarią.
Komentarze
Prześlij komentarz