Wjeżdżając
do Bułgarii liczyliśmy się z tym, że trzeba przejść przez
kontrolę graniczną. Ale nie takiej się spodziewaliśmy.
Podszedł pan, sprawdził dokumenty i poszedł. Nikomu nic nie
mówiąc. I tak siedzieliśmy w tym aucie jak dwa ciołki. Czy to już?
Zastanawialiśmy się nie mając kogo zapytać, bo jak okiem sięgnąć
nie było żywego ducha. No może poza kierowcami tirów, którzy
stali karnie tuż przy drodze. Postanowiliśmy się ruszyć, bo co
tak będziemy sami stać. Jakby co, to nas zatrzymają, nie? Ale nie
zatrzymali. I tym to sposobem znaleźliśmy się w kraju, który był
celem naszego wyjazdu. Jechaliśmy drogami, które przypominały
nasze wojewódzkie. I kiedy coraz rzadziej pojawiały się
zabudowania, zaczęliśmy się rozglądać za jakimś miejscem na
nocleg. Co rusz od głównej drogi odchodziły ścieżki prowadzące
ku morzu. Przecinały one olbrzymie trawiaste pola na których gdzieś
na horyzoncie majaczyły wiatraki. Zdecydowaliśmy się wjechać w
jedną z takich bocznych dróg i tym samem znaleźliśmy się w
przefantastycznym miejscu. Chciałabym powiedzieć, że nad morzem,
ale do niego mieliśmy dość daleko. A to wszystko przez to, że
znajdowaliśmy się na klifie. Mieliśmy lekką obawę o to, czy aby
Franka nie wpadnie na pomysł eksploracji terenu, ale ta znalazła
sobie kretowisko, więc pochłonięta robieniem babek nie zwracała
uwagi na otoczenie.
Rozbiliśmy namiot, kładąc przezornie
na śledzie spore kamienie, bo wiatr wiejący od morza stawał się
coraz bardziej porywisty. W nocy wiało tak, że czuliśmy się tak,
jakbyśmy byli co najmniej w Himalajach. Tyle tylko, że nasz wiatr
był ciepły, żeby nie powiedzieć gorący.
Po przygotowaniu sobie spania rozejrzeliśmy się dookoła i tym, co wzbudziło nasze zainteresowanie były spore zbiorniki rozrzucone po całym terenie. Okazało się, że w latach 60. ubiegłego stulecia rozpoczęto na tych terenach wydobycie ropy naftowej i owe zbiorniki służyły właśnie do jej przechowywania. Dziś już zaniechano tej działalności.
Tym bardziej, że odkryliśmy jeszcze tuż pod nami system jaskiń w których mieszkali kiedyś ludzie. Muszę przyznać, że widok mieli stamtąd oszałamiający.
Zwłaszcza o świcie, kiedy to słońce wyłaniając się z morza oświetlało ciepłym światłem wnętrza pomieszczeń. U nas pewnie powstałyby tam już jakieś mikrokawalerki za miliony. Na szczęście Bułgarzy takich pomysłów nie mają. Jeszcze.
Wracając do naszej lokalizacji... Okazało się, że jest tam znacznie więcej atrakcji. Podobno w tutejszych wodach można zobaczyć foki i delfiny. Zresztą tym pierwszym osada zawdzięcza swoją nazwę. Do 1942 r. nosiła nazwę Kaluch Koy, co oznacza wioskę miecza, po czym została przemianowana na Tyulenowo (tyulen - foka) ze względu na występowanie w tym rejonie tych morskich ssaków. Pomimo, że dość długo i intensywnie wpatrywałam się w morską toń żadnych zwierząt nie dojrzałam. Być może nie miałam na tyle szczęścia albo, jak twierdzą niektórzy obecność fok i delfinów jest legendą, którą karmi się turystów.
Komentarze
Prześlij komentarz