Gdyby zapytać statystycznego Polaka o to, jakie ma skojarzenia z Węgrami, najpewniej usłyszelibyśmy, że to Budapeszt, Balaton i Tokaj czy tam inne wino. No, może jeszcze jakieś termy, bo sama z dzieciństwa pamiętam, jak ci bardziej zamożni wyjeżdżali do takich właśnie miejsc na wypoczynek. Tymczasem to kraj tak różnorodny i nieoczywisty, że głowa mała. Ostatnio dosyć często tam bywam i ciągle nie mam dość. Bo jak mieć dość kraju, który ciągle zaskakuje. I przyciąga do siebie niczym magnes.
Jadąc na Bałkany uwzględniliśmy oczywiście w planie nocleg na węgierskiej ziemi i zwiedzenie kilku miejsc, które wydały nam się interesujące. Jednym z nich były jaskiniowe domy. Tak, tak... nie trzeba jechać do Andaluzji czy na Santorini żeby odwiedzić takie budowle. A trafiając tam w upalny, ciężko uwierzyć, że jest się tak niedaleko domu.
Noszvaj to miasteczko liczące około 2 tysiące mieszkańców. Leży u podnóży Gór Bukowych w przepięknej dolinie potoku Kanya. Brzmi dobrze? A wygląda jeszcze lepiej! A jakie ma bogate wnętrze! Do tego wszystkiego, pomimo bliskiego sąsiedztwa (ok. 7 km) Egeru nie jest zatłoczone. Można na luziku spacerować bez konieczności przepychania się w tłumie.
Ukształtowanie terenu wykorzystali mniej zamożni ludzie, których nie było stać na budowę tradycyjnych domostw. Od początku XIX w. zaczęły powstawać tu wydrążone w wulkanicznej skale jaskinie w których mieszkały całe rodziny. Budulec był na tyle podatny, że robiono z niego łóżka, piece, stoły i inne sprzęty potrzebne do codziennego funkcjonowania. Takie osiedla jaskiniowych domów były samowystarczalne. Miały nawet nieduże ogródki i obórki w których hodowano zwierzęta. Domy były na tyle obszerne, że mieszkały w nich rodziny wielkopokoleniowe. I chyba mieszkało im się tu całkiem dobrze, bo ostatni mieszkańcy wyprowadzili się stąd dopiero w połowie lat 70. ubiegłego stulecia. Dziś możemy podziwiać te misternie wykute pomieszczenia i wyobrażać sobie jak wyglądało tam życie.
Jeśli będziecie się tam wybierali, weźcie ze sobą gotówkę, bo tylko tak kupicie bilety. A te w tym roku kosztowały 800 HUF, czyli jakieś 8 zł. Ulgowe kosztowały chyba 500 HUF. Piszę chyba, bo Franka wchodziła za darmoszkę. Tak jak i nasza Pepsi (pies).
Komentarze
Prześlij komentarz