Przejdź do głównej zawartości

Wilkowo - Ukraińska Wenecja


Wybraliśmy się do Odessy o czym jeszcze pewnie nie raz napiszę, jednak dzisiaj będzie o czymś zupełnie innym. Będąc rezydentami tego pięknego miasta, stwierdziliśmy po jakimś czasie, że bez sensu siedzieć tak w jednym miejscu, mając do dyspozycji 2 tygodnie. Obawiałam się, że przez tak długi czas porobią nam się odciski na tyłkach.

Trza się było więc gdzieś wybrać. I to nie na parę minut a na dłużej. I tak wylądowaliśmy w Wilkowie, które nazywane jest Ukraińską Wenecją.

Skoro świt pojawiliśmy się na dworcu autobusowym. Po omacku (bo ciemno było) doczłapaliśmy zaspani na platformę nr 14, jak nam poleciła miła pani w okienku i w półśnie oczekiwaliśmy naszego rydwanu.
Koniec końców okazało się, że już stoi, tyle tylko, że w innym miejscu. Ale co tam... najważniejsze, że było miejsce siedzące. ;)

Po przyjeździe na miejsce znaleźliśmy się w innej rzeczywistości od tej, która otaczała nas w Odessie. Było cicho, nikt nie trąbił, życie płynęło jakby swoim rytmem. W przypływie zachwytu postanowiliśmy zostać tam na noc.




Kiedyśmy doszli w okolice cerkwi, zobaczyłam na jednym z domów informację o możliwości wynajmu. Wiele się więc nie zastanawiając weszliśmy do środka, żeby zapytać co i jak. Okazało się, że tak - pokój jest i możemy się już wprowadzać. Koszt to ok. 20 zł od łba. No i co w takiej sytuacji zrobić? Jak odmówić? Toż się przecież nie da! Dostaliśmy pokój z 3 łóżkami, meblami na wysoki połysk oraz dywanami. Było bardzo swojsko. Gospodyni, która kazała do siebie mówić Tonia z zapamiętaniem mojego imienia nie miała problemu, natomiast Mańkowe zapomniała zanim skończył je wypowiadać. Katja brzmiało jej znajomo, więc ustaliliśmy, że to ja biorę na siebie komunikację. :)


Zostaliśmy oprowadzeni po włościach - toaleta była drewnianym wychodkiem, ale za to z przykręconym sedesem koloru złotego. No i co? Głupio Wam? :)


W toalecie znajdowała się również umywalka, jednak bieżącej wody nie było. Za to wisiało naczynie - ni to garnek, ni pojemnik, do którego wlewało się wodę a chcąc jej użyć, unosi się w górę element wystający u dołu. To znany wschodni patent. A ile wody pozwoli zaoszczędzać! Już kombinuję, czy se takiego sprzętu nie sprawić. ;)



Obok toalety stał budynek w którym znajdowała się kuchnia - mogliśmy tam usiąść, przyrządzić posiłki, przechować rzeczy w lodówce - idealne miejsce na imprezę. Przed domem suszyły się ryby na które z wielkim zainteresowaniem spoglądał kot siedzący na szczycie dachu. Po podwórku kręciło się kilka innych zwierzaków różnej wielkości, nie wchodząc sobie wzajemnie w drogę. Ło matko, jak mi się tam podobało!



Zostawiliśmy swoje rzeczy i poszliśmy w miasto. A tam to się dopiero działo - urocze ścieżki wzdłuż kanałów, zacumowane przy wielu domach łódki i jesień barwiąca liście na złoty kolor sprawiały, że czuliśmy się niczym w innym świecie. Wszystko to było tak nierzeczywiście piękne, że ciężko ubrać to w jakiekolwiek słowa. Dotarliśmy również nad Dunaj (rzeka taka, o której J. Strauss muzykę pisał ;)), gdzieśmy z oddali Rumunię obserwowali. Niestety przez krzaki mało co widać, więc pogapiliśmy się na łodzie jeno i poszliśmy zwiedzać dalej, zakupiwszy wcześniej sporą ilość dojrzewających na słońcu fig, których w Wilkowie było zatrzęsienie.







Posmakowaliśmy innych miejscowych przysmaków, odwiedziliśmy targ a na sam koniec wylądowaliśmy na przystani patrząc, jak po całym dniu zawijają do niej łodzie.
I to najróżniejsze - od takich najprostszych, napędzanych siłą rąk do nowoczesnych z silnikiem. Fajnie było, ale zrobiło się chłodno, więc postanowiliśmy w drodze do domu zakupić koniak, coby się deczko rozgrzać. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy Tonia na nasz widok zapytała, czy ma palić w bani już czy za chwilę.
No tegośmy się nie spodziewali!
Dla tych, co nie wiedzą - bania to połączenie sauny z łaźnią. Rozpala się drewnem piec i się człowiek doprowadza do czystości, rozgrzewając przy okazji swoje ciało i oczyszczając umysł.
Dostaliśmy rzecz jasna ręczniki, klapki i wszystkie rzeczy niezbędne do kąpieli. Takie zwieńczenie dnia było jedną z fajniejszych rzeczy, które mnie ostatnio spotkały. Jeśli więc będziecie mieli kiedyś możliwość przenocować na wsi lub obrzeżach Ukrainy, nie wahajcie się ani sekundy!
Bo to tak, jakbyśmy się przenieśli do innej rzeczywistości. Takiej, gdzie ludzie są przyjaźni i dobrze do siebie nastawieni. A patrząc na to, co przynosi nam życie, mogą to być za chwilę rzeczy o których będzie się pisac opowiadania, zaczynające się od słów "Dawno, dawno temu..."




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kontrowersyjny Ogród Niewiniątek

Kilkanaście lat temu zaczęły się masowe wyjazdy Polaków za granicę  w celach zarobkowych.  Na tej sytuacji mocno cierpiały rodziny a najbardziej dzieci, które musiały znosić rozłąkę z rodzicami. To zainspirowało artystę - Sylwestra Ambroziaka do stworzenia instalacji poświęconej Eurosierotom. Składa się ona z 22 rzeźb wykonanych z żywicy epoksydowej i można ją zobaczyć w dzielnicy Katowic - Szopienicach. Część instalacji znajduje się na terenie Browaru Mokrskich przy ul. Bednorza a część na trawniku przed nim.  Pomimo tego, iż rzeźby pojawiły się już w 2015 r, do dziś wzbudzają spore kontrowersje. Jedni widzą w nich zdeformowane dzieci, inni przybyszy z obcej galaktyki. I chyba nie ma osoby, która przeszłaby obok nich obojętnie. Mnie się podobają, ale jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje. 😉

Pola naftowe, jaskinie i foki, czyli nareszcie w Bułgarii

  Wjeżdżając do Bułgarii liczyliśmy się z tym, że trzeba przejść przez kontrolę graniczną. Ale nie takiej się  spodziewaliśmy. Podszedł pan, sprawdził dokumenty i poszedł. Nikomu nic nie mówiąc. I tak siedzieliśmy w tym aucie jak dwa ciołki. Czy to już? Zastanawialiśmy się nie mając kogo zapytać, bo jak okiem sięgnąć nie było żywego ducha. No może poza kierowcami tirów, którzy stali karnie tuż przy drodze. Postanowiliśmy się ruszyć, bo co tak będziemy sami stać. Jakby co, to nas zatrzymają, nie? Ale nie zatrzymali. I tym to sposobem znaleźliśmy się w kraju, który był celem naszego wyjazdu. Jechaliśmy drogami, które przypominały  nasze wojewódzkie. I kiedy coraz rzadziej pojawiały się zabudowania, zaczęliśmy się rozglądać za jakimś miejscem na nocleg. Co rusz od głównej drogi odchodziły ścieżki prowadzące ku morzu. Przecinały one olbrzymie trawiaste pola na których gdzieś na horyzoncie majaczyły wiatraki. Zdecydowaliśmy się wjechać w jedną z takich bocznych dróg i tym same...

Jak przypadkiem odnaleźliśmy bunkier na plaży.

  Okolice Nesebyru tak nam się spodobały, że postanowiliśmy tam zostać na dłużej. Nie w samym mieście rzecz jasna a w jakimś uroczym zakątku nieopodal. Tym bardziej, że linia brzegowa tego regionu wynosi, bagatela 50 km! Nie musieliśmy długo szukać, bo już za drugim podejściem natrafiliśmy na fajne miejsce, które idealnie nadawało się na biwak. Z tyłu pilnował nas niedokończony hotel, z boku mieliśmy hotel działający a przed nami rozpościerało się morze. Dodatkowo z miejsca, gdzie stanęliśmy można było dostrzec majaczący gdzieś w oddali Nesebyr. Doskonale widać go było w nocy, kiedy rozświetlony wyróżniał się na tle morza. Idealne miejsce do tego, żeby odpocząć, zregenerować się i nabrać sił do dalszej podróży. Kiedy Maniek zabrał się za rozstawianie namiotu my z Franką wybrałyśmy się na mały rekonesans. Standardowo dołączył do nas kolejny pies, więc znowu przez chwilę mieliśmy na stanie dwa zwierzaki. W sumie, jak się tak zastanawiam, to okazuje się, że Pepsi zawarła w trakcie teg...